Z małym poślizgiem, ale jest!
Podsumowanie czerwca :
Czerwiec zaczął się miłą niespodzianką, bo otrzymałam z okazji Dnia Dziecka :) potwierdzenie uczestnictwa w mojej pierwszej ( ciekawe czy ostatniej?;))imprezie blogowej.
Pogoda w czerwcu nam słabo dopisywała, ale za to na ulicach zrobiło się bardziej kolorowo.
Restauratorzy dbają o to by odgrodzić swych klientów od reszty świata wielkimi kwietnikami i to jest fajne!
Wreszcie trochę zieleni i kwiatów w mieście!
Wiszące pelargonie, albo coś w ten deseń (niekoniecznie w barwach narodowych, albo z drugiej strony tęczowych :)).
Także ten tego, dajcie znać czy popieracie moje propozycje to zastanowię się czy by nie kandydować w następnych samorządowych wyborach ;).
A dla nas czerwiec był wybitnie truskawkowy.
Nawet nie wyobrażacie sobie jak marzyłam o takim czerwcu dla moich dzieci.
Przez 3 lata byliśmy odcięci od pachnących, słodkich, czerwonych ( najlepiej kaszubskich !) truskawek.
Jeżeli uważacie, że współczesne truskawy to nie to co jedliście w dzieciństwie, to najwidoczniej nie jedliście jeszcze truskawek niemieckich :).
Smakują jak skrzyżowanie ogórka z ..nie wiem ..cukinią? I pachną ... Lidlem :)
Po kilku próbach zaprzestaliśmy kupowania truskawek na emigracji. Pod koniec naszego pobytu, jedliśmy już tylko banany i trochę owoców kupowanych w tureckich sklepach - te miały jeszcze jakiś smak.
A polskie truskawki...mniam.
Codziennie przerabiałam/przerabiam 1 w porywach do 2 kobiałek.
To na bieżące jedzenie, bo jeszcze dodatkowo kupowałam truskawki na przetwory, które u nas cieszą się dużym wzięciem.
Dosłownie truskawkowe szaleństwo.
Czerwiec to generalnie był miesiąc w którym przypominaliśmy sobie smaki przeróżnych świeżych warzyw i owoców.
Prócz truskawek wcinaliśmy codziennie czereśnie, pyszne pomidory, rzodkiewki, szpinak (o dziwo - fajnie doprawiony - udało mi się przemycić dziewczynom w naleśnikach), bób ( dzieci jadły po raz pierwszy), zieloną fasolę, chłodniki z botwinki, zupki ogórkowe i szczawiowe.
Po monotonnej zimie wszystko smakowało rewelacyjnie.
A i u mnie powrócił zapał do gotowania, przetwarzania i eksperymentowania w kuchni.
Wreszcie!
Bo mąż zaczynał już nieco marudzić i pytać nieustannie czy tylko schab jest obecnie w sklepach dostępny, albo czy wykupiłam cały wagon schabu i że dawno chyba schabu nie było :).
Ale jak zaczął mi zamiast zwyczajowo poważniejszych artykułów i książek czytać PRZEPISY i pokazywać na zdjęciach przeróżne polędwiczki w sosie i roladki, zrozumiałam, że sprawa jest poważna :).
Na szczęście nadszedł czerwiec z całą swą bujnością smaków i kolorów.
Prócz zaspokajania podstawowych potrzeb :) zdarzało nam się też coś poczytać :).
Tak jak wspominałam wyżej: głównie przepisy z "Kuchni Polskiej" wydanej niby w 98 roku, ale mam wrażenie że zdjęcia robione były dekadę wcześniej.
PRL jak żyw. :)
Choć na zdjęciach głównie padlina.
Spójrzcie na tę rybkę.
Czy te kukurydziane oczy mogą kłamać?
Niesamowite jak się zmieniło nasze poczucie estetyki około-kulinarnej, również za sprawa kulinarnych blogerów :).
Jestem pewna, że ani ja, ani moje dziewczyny rzeczonej rybki byśmy nie tknęły.
A tak na marginesie to bardzo lubię czytać/przeglądać stare książki kulinarne i wszelkiej maści poradniki, bo przy okazji można popatrzeć jak i czym się w danym okresie żyło.
Spójrzcie np. na tę kuchnię.
To był design! :)
A ja pozostałam nadal w klimacie rodziny Beksińskich, bo czytałam dzienniki Zdzisława.
Wiem co się mówi na jego temat i na temat wpływu jaki miał (albo raczej jaki jego sztuka miała)na osobowość Tomasza, ale dla mnie była to postać wybitna.
Prawdziwie nie-zniewolony umysł. :)
Co potwierdza lektura jego dzienników do której gorąco Was zachęcam.
Dziecięcych lektur w tym miesiącu polecać Wam nie będę, bo było ich dużo i różnych, ale jakoś żadna nie zapadła w pamięć.
Dla dzieci, szczególnie Starszej, czerwiec był bardzo ważny ze względu na
zakończenie roku szkolnego ( pierwszego w polskiej szkole!)
i związane z tym uroczystości.
Wiem, co większość z Was sądzi na temat polskich szkół, sama uważam, że dla Starszej bardziej efektywna byłaby edukacja domowa, ale dziecię, które zasmakowało jej nieco podczas naszej emigracyjnej przygody (chodziła tam do szkoły, bo system niemiecki nie dopuszcza edukacji domowej, a w domu przerabiałyśmy polski materiał + inne atrakcje z zaprzyjaźnionymi mamami) jest polską szkołą wręcz zafascynowana i o żadnym domowym nauczaniu w ogóle nie chce słyszeć.
Tak, tak, zdarzają się takie przypadki.
I podczas roku szkolnego, często powtarzała: "jakie te niemieckie dzieci są biedne.."
Hehe
Z moich obserwacji wynika, że cokolwiek - my - dorośli myślelibyśmy na temat przeróżnych szkolnych uroczystości, akcji i atrakcji to dzieci jednak bardzo je lubią.
Przynajmniej moje. :)
Ten odświętny nastrój, galowe ubranka, przygotowywanie piosenek i uroczystości, celebrowanie przeróżnych świąt, określenie, podkreślenie, że coś się zaczyna a coś kończy,ogromne zaangażowanie zarówno rodziców jak i poszczególnych nauczycieli.
Nie wszystkich to jasne, ale wystarczy jeden taki nauczyciel by dzieciom dodać skrzydeł. (My mieliśmy dużo szczęścia po trafiliśmy na dwoje wspaniałych i to w jednym roku szkolnym :)).
To wszystko sprawia, że szkoła żyje.
Nie widzieliśmy tego niestety w szkole niemieckiej.
Jedyne co było celebrowane to imprezy sportowe na wiosnę.
Żadnego rozpoczęcia roku, żadnego zakończenia, gdzieś tam po drodze jakieś przebieranki z okazji karnawału i to wszystko.
Nie czuło się zaangażowania ani nauczycieli, ani rodziców.
Nie czuło się tego, że szkoła żyje.
Marazm i monotonia.
Starsza potwornie się w szkole nudziła, jedyną atrakcją były kontakty towarzyskie z innymi dziećmi.
Wyszliśmy nawet raz kiedyś, wszyscy razem ( rodzice z dziećmi i wychowawcą) na spacer po lesie i obiad, na który czekaliśmy 1,5 h i który smakował tak, że mąż dyskretnie spakował wszystko w serwetkę by nikogo nie urazić niezjedzonym obiadkiem.
I do dziś wspomina, że była to najnudniejsza impra w jego życiu. :)
( Uprzedzę kąśliwe uwagi niektórych - mówi bardzo dobrze po niemiecku i bariera językowa nie była tu problemem, raczej powiedziałabym - bariera kulturowa ;)).
A na koniec podsumowania czerwca, krótka piosenka na zakończenie roku u Starszej - wybaczcie jakość, ręka wzruszonego rodzica nieco drżała ;)
A Wam jak minął czerwiec?
Oj tak było co zbierać. W tym roku truskawek nie brakowało :) Ale trzeba przyznać są pyszne :)
OdpowiedzUsuńJa w tym roku czuję niedosyt truskawek, bo jakoś nie mogliśmy trafić na naprawdę dobre w smaku. Za to jadłam mnóstwo czereśni i wiele jeździłam po Polsce i świecie - także czerwiec był bardzo aktywny i pełen wrażeń :)
OdpowiedzUsuńTeż mnie zawsze szokują zdjęcia w starych książkach kulinarnych. Ostatnio wpadła mi w ręce w sumie nie taka stara, bo z lat 90 i nawet zagraniczna książka, a zdjęcia miała jeszcze gorsze niż te co pokazałaś! Bo tutaj ktoś się przynajmniej postarał, żeby tą rybkę ładnie ozdobić, a tam micha wypełniona gulaszem, z obryzganymi brzegami i to była cała treść zdjęcia. Za to same przepisy bardzo fajne, nawet część sobie spisałam. :) Ciekawe w takich książkach jest też to, że nikt nie robi zdjęć z perspektywy z góry, która teraz jest taka modna. A przecież niektóre potrawy o wiele lepiej wtedy wyglądają. :) W niektórych przypadkach się zastanawiam, jak do tego doszło, że ktoś w ogóle dopuścił to do druku.
OdpowiedzUsuńCiekawe jest to co piszesz o szkole, ale skoro ta niemiecka jest jaka jest, to nic dziwnego, że polska się jednak spodobała. Ja bym wolała mieć dzieci w edukacji domowej, bo podoba mi się takie podejście do zdobywania wiedzy, jeżeli jednak będą chciały chodzić do zwykłej szkoły, to nic tylko się cieszyć, że taka fajna szkoła. :)
Ha ha micha obryzgana gulaszem już to widzę :) i nikomu nie przeszkadzało. A teraz jemy oczami i mamy wymagania :).
UsuńA co do edukacji domowej to też jestem rozżalona, że Starsza z uporem maniaka odrzuca moje pomysły.. w normalnej szkole mocno się niekiedy na zajęciach nudzi, ale to wybitnie społeczne zwierzę uwielbia tłum i chodziłaby na wszelkie możliwe zajęcia dodatkowe byleby tylko coś się działo. :) Pewno jej to z czasem minie. A co do Twoich dzieciaczków to myślę, że idealnie byłoby zacząć ED jak najwcześniej tzn nie puszczać dzieci do przedszkola.. :)
Bardzo podoba mi się to, że robisz przetwory! Truskawki kojarzą mi się z moim rodzinnym domem na wsi i rodzicami, którzy dbali o ogródek jak o własne dzieci :) Super!
OdpowiedzUsuńWłasny ogródek na wsi..brzmi bajecznie..:)My mieszczuchy, ale przetwory i owszem, robimy i lubimy :). Fajnie wiedzieć co się je ( tak mniej więcej).Teraz zaczynamy kiszenie, w początek ogóry, potem planuje kapustę i inne. Pozdrawiam i namawiam do robienia przetworów ;)
UsuńZgadzam się z Twoim postulatem, że kwiaty powinny być wszędzie :D Świat byłby piękniejszy. :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że to słuszny kierunek, ale doradźcie - https://www.shootingcracow.com/oferta/urodziny/ Dobra opcja na imprezę urodzinową w Krakowie? Czy widzicie coś lepszego?
OdpowiedzUsuń